Tytuł: The Dead aka. Zombie
Rok produkcji: 2010
Reżyseria: Jon Ford, Howard Ford
Gatunek: Horror
-Dawno nie miałem przyjemności obejrzeć dobrego zombie-movie. Przez czytnik mojego wysłużonego odtwarzacza DVD, przechodziły ostatnio jedynie albo przeciętniaki pokroju „Eaters” albo szmiry, po których dostawałem krwotoku z oczu. Dziś rano dostałem cynk od kolegi że powinienem obejrzeć ”The Dead”, w reżyserii braci Fordów, bo podobno wciągający i zombiaki powróciły do swoich korzeni. Przygotowując się do seansu, byłem obojętnie nastawiony. Moje oczy widziały naprawdę wiele już w kwestii horrorów o zombie i nie spodziewałem się jakiegoś niebywałego kina. Miło się rozczarowałem.
Dla tych co nie czytali dzisiejszego porannego newsa, dotyczącego „The Dead”, przypominam fabułę – „Podczas ostatniego lotu American Air Force u wybrzeży Afryki dochodzi so awarii samolotu. Porucznik Brian Murphy wyłania się jako jedyny ocalały w kraju gdzie umarli wracają do życia i atakowani są żywi. Śmierć czai się na każdym rogu, Murphy musi użyć swojego sprytu i pomysłowości, jeżeli chce wrócić do swojej rodziny.”
Naszego porucznika, granego przez Roba Freeman’a, poznajemy w momencie, kiedy ledwo żywy wychodzi na plażę z wraku samolotu, który wynosił się z Afryki. Facet leciał w samolocie wraz z kilkoma innymi żołnierzami oraz jednym rannym, który miał pecha być ugryzionym przez zombiaka a co za tym idzie reanimował się już w locie. Oczywiście na pokładzie bierze górę panika a samolot rozbija się przy brzegu Czarnego kontynentu. Od tej chwili nasz heros będzie zdany wyłącznie na niezbyt sprzyjający mu los, w drodze do bazy wojskowej w głębi lądu by skontaktować się z rodzinną Ameryką. Brian Murphy z zawodu jest mechanikiem, toteż po drodze poradzi sobie z trudnościami takimi jak choćby naprawa pozornie zużytego już samochodu, by ułatwić sobie nieco wędrówkę. Miło mnie zaskoczył fakt, że twórcy filmu postanowili sięgnąć korzeni zombizmu i zamiast, popularnych ostatnio, szybkich zombiaków, mamy tu powolne, milczące istoty, które niestrudzenie idą za swoją ofiarą. Mimo niskiego budżetu filmu, charakteryzacja umarlaków stoi na naprawdę dobrym poziomie a gra aktorska jest przekonująca. Rob Freeman oraz towarzyszący mu przez większość filmu Prince David Osela, nie wyciskają z siebie siódmych potów by ich gra była naturalna, choć w przypadku tego drugiego wypada nieco gorzej. Między bohaterami nie ma jednak specjalnej interakcji podczas podróży. Ot parę zdań wymienionych podczas podróży. Na uznanie zasługuje fakt otaczającej bohaterów bezradności wobec nie tylko zombiaków ale także sił natury. Umówmy się, Afryka nie należy do najbardziej gościnnych rejonów, mimo ogólnego piękna fauny i flory, które nomenomen będziemy mieli okazję popodziwiać trochę. Żar leje się z nieba a obaj bohaterowie muszą uzupełniać zapas żywności i wody. Prowadzi ich jedynie pragnienie ujrzenia ponownie własnej rodziny. W przypadku Sierżanta Daniela Demeble granego przez Davida Osele, jest to syn który uciekł wraz z wojskiem z opanowanej wioski, natomiast Murphy chce nawiązać kontakt z bazą wojskową w USA, by przysłali po niego posiłki. Pomysł umieszczenia akcji w takim jak Afryka, jest strzałem w dziesiątkę i bardzo mi się podoba. Pokazuje jaki człowiek jest bezradny wobec natury.
Film nie jest oczywiście pozbawiony błędów. Jedną z rzeczy jaka tu uderza w widza jego jego niemość. Jak wspomniałem bohaterowie do najbardziej rozmownych nie należą i podczas wędrówki naprawdę wyłapiemy tylko kilka zdań. Innym faktem jest to, że film bywa miejscami nudnawy. Mi personalnie to nie przeszkadza gdyż lubię samotnego bohatera (i nie myślę tu o typie który ma niewiadomo jakie moce) zdanego wyłącznie na siebie ale założenie jest takie – „Pustkowie, pustkowie, pustkowie, zombie, pustkowie, zombie, osada, pustkowie, pustkowie, zombie, finał z zombie” więc niewytrwali w takim kinie widzowie mogą być znużeni. Muszę się także przyczepić do scen granych nocą, podczas których nic kompletnie nie widać oraz bezsensowności niektórych sytuacji jak choćby spania bez warty na noc, mimo otaczającego zagrożenia, co kończy się tragicznie dla bohaterów. Ostatnią rzeczą jaka mi się rzuciła w oczy to kamienna gra aktorska Davida Oseli. Facet zabija zombiaki bez mrugnięcia okiem a każda kwestię wypowiada z wyrazem twarzy tak ostrym, że można na nim szlifować diamenty, dlatego za grę aktorską bardziej należą się brawa Panu Freemanowi, który wypada bardzo przekonująco.
Jestem bardzo zadowolony z tego co zgotowali nam bracia Fordowie, udowadniając jako jedni z niewielkiej grupy ludzi, że za niewielkie pieniądze można nakręcić bardzo dobry film. Po cichutku liczę na sequel, bo jestem ciekaw co dalej będzie z Panem Murphy’m. Ten film to powrót do tradycyjnego kina zombie, gdzie umarlaki wstają z martwych i niewzruszenie wędrują po lądzie w poszukiwaniu kolejnych ofiar. Jest to hołd dla klasyki i winien jest być obejrzanym przez rzeszę fanów zombie, do jakich zaliczają się czytelnicy strony żywetrupy.pl.
Ocena: 8/10
Plusy:
+Dobra gra aktorska Roba Freemana.
+Powrót do klasycznego kina zombie
+Aura beznadziejności wobec sytuacji w jakiej znaleźli się bohaterowie.
+Klimat!
+Ładne widoczki.
Minusy:
-Kamienna twarz Davida Oseli.
-Sceny nocne.
-W dużej mierze jest to nieme kino niemal.