Artykuł Rafała Nowakowskiego, zamieszczony dzięki uprzejmości pisma Dwutygodnik.
2. Pojęcie „zombie” pochodzi z haitańskiego kultu wudu. Jednak Maya Deren w „Tańcu nieba i ziemi. Bogowie haitańskiego wudu” dość zdawkowo wspomina ten tajemniczy fenomen. W krótkiej notce w „Słowniczku kreolskich terminów wudu” pisze: „Zombie – ciało pozbawione duszy. Dusza może zostać usunięta w magiczny sposób z żywego człowieka albo ciało niedawno umarłego może zostać wyciągnięte z grobu po tym, jak dusza zostanie oddzielona od niego podczas normalnego rytuału śmierci. Celem jest wykorzystanie ciała jako niewolnika”. Znacznie więcej informacji na ten temat można znaleźć w książce afroamerykańskiej badaczki Zory Neale Hurston „Tell My Horse” (1938). Hurston poświęciła zombie cały rozdział, wspomina nawet, że sama spotkała zombie. Autorka „Koloru purpury” opisuje konkretne przypadki, przytacza zasłyszane historie i podaje sugestywne szczegóły, jak choćby przejmujące głosy dziewczynek-zombie, które o bladym świcie chodzą i… sprzedają małe paczuszki palonej kawy. Z jej książki wyłania się dość konkretny obraz. Zombie mają służyć pracy, być niczym niewolnicy. Czasem ożywienie trupa służy zemście i poniżeniu wroga. Ożywiony człowiek pracuje bowiem wściekle i niezmordowanie, bez świadomości otoczenia i pamięci swojego wcześniejszego stanu. Nie może też mówić, przynajmniej dopóki nie poda mu się soli.
Uwidaczniają się natychmiast bardzo charakterystyczne i znamienne różnice. Zombifikacja w kulcie wudu jest rodzajem klątwy. W naszej popkulturze jest ewidentnie formą zarazy, która atakuje trupy. Na Haiti zombie to pojedyncze przypadki, ciała zmarłych, którym wykradziono dusze, i potem przywrócono do życia. W popkulturze zombie masowo występują z grobów. Wreszcie w wudu zombie to karni, bezwolni niewolnicy, poddani swemu panu. W filmach grozy są powolnymi, ale niepowstrzymanymi drapieżnikami, żądnymi ludzkiego mięsa, nad którymi nic nie może zapanować. Wreszcie w wudu zombifikacja dotyczy często członków rodziny, gdy tymczasem w filmach epidemia zombie oznacza na ogół koniec wszelkich relacji rodzinnych, czy uczuciowych. Takie różnice, choć być może dyktowane wymogami spektakularności, o czymś jednak świadczą. Z jakiegoś powodu takie właśnie ujęcie tematu wydaje się publiczności atrakcyjne.
3. Trudno wymienić wszystkie tytuły produkcji filmowych, eksploatujących temat „żywej śmierci”. Wystarczy wspomnieć, że ich lista (na pewno niepełna) obejmuje kilkadziesiąt pozycji. Większość pochodzi z lat 70.–90. XX wieku. W zasadzie większość motywów i intelektualnych odniesień wyczerpuje seria filmów Rogera Romero: „Noc żywych trupów” (1968), „Świt żywych trupów” (1978), „Dzień żywych trupów” (1985), „Ziemia żywych trupów” (2005) i „Kroniki żywych trupów” (2007).
„Nowoczesne” zombie pojawiły się w „Nocy żywych trupów”. Film, początkowo zlekceważony przez krytykę, szybko okazał się kamieniem milowym kina popularnego. Romero złamał wszelkie kody gatunku kina grozy. Czarno-biały film jako jeden z pierwszych odwoływał się do konwencji dokumentu. Groza nie narasta powoli, w półmroku, ale uderza gwałtownie, w świetle dnia. Zagrożeniem nie jest wyimaginowany, pojedynczy potwór – lecz nieuchronnie zbliżający się tłum zwykłych ludzi, mężczyzn w garniturach, gospodyń domowych, nawet dzieci i starców. Ostatecznie nie przeżywa nikt. Jak pisze Andrzej Kołodyński w „Seansie z wampirem”: „Obiektem grozy jesteśmy «my», ludzie, z którymi widz identyfikuje się początkowo bez żadnych oporów. (…) W końcu wszyscy ulegają przerażającej epidemii. Nikt nie zdoła się uchronić. Jest to kafkowska «przemiana» – ale doprowadzona do skrajności”.
Akcja „Poranka żywych trupów” rozgrywa się wokół centrum handlowego. Bohaterowie chronią się w sklepie, do którego nadciągają żywe trupy, wiedzione jakąś instynktowną siłą, która przetrwała śmierć i odrodzenie pod postacią zombie. To było silniejsze od ich klątwy, albo jak mówi jeden z bohaterów, „to miejsce pełniło w ich życiu tak ważną rolę”. Film ma tak jednoznaczną wymowę, że polski krytyk Marek Haltof w książce „Kino lęków” (1992) określił go wprost jako „horror społeczny”. I napisał, że „najlepszą wersją objaśniającą jest ta stawiająca znak równości między społeczeństwem zombich, a społeczeństwem konsumpcyjnym. Moloch konsumpcji pożera swoje kolejne ofiary (kanibalizm), a świat ludzi wolnych jeszcze od tej choroby kurczy się w zastraszającym tempie”. I dalej: „film Romero jest najmocniejszym, najbardziej dosadnym atakiem na konsumpcyjny styl życia”.
W filmie „Diary of the Dead” grupa desperatów przemierza świat opanowany przez zombie, w którym wszelkie reguły społeczne zostały już złamane, pozostała już tylko żądza przeżycia i bezwzględne okrucieństwo. Błąkające się żywe trupy są w równym stopniu agresorami, co ofiarami – do ludzi ciągnie ich nienasycony głód, a zaraza – impuls elektromagnetyczny, który ożywia ich mózgi – jest ich największą klątwą. Poza obrazami śmierci i plugastwa najgorsza jest degeneracja humanizmu. Tym, co pozwala bohaterom uniknąć szaleństwa, jest cynizm i dystans, jaki gwarantują obiektywy kamer, aparatów i telefonów komórkowych. Mediatyzowanie grozy staje się rodzajem racjonalizacji, a film zamienia się w multimedialny teatr okrucieństwa. Filmy o zombie dokonują przewartościowań nie tylko w sferze estetyki. Ewidentnie chodzi o złamanie tabu i zakazów moralnych – choć nie o ich zanegowanie. A tak właśnie brzmi definicja transgresji.
4. Mit zombie dotyka najbardziej podstawowych kategorii kultury konsumpcyjnej: estetyki służącej przyjemności, kultowi pięknego, młodego ciała, identyfikacji poprzez posiadane przedmioty i odpowiedni wygląd zewnętrzny. Motyw żywych trupów jest obrazem transgresji w kulturze masowej, przełamania dwóch najstarszych zakazów dotyczących samego ciała: zakazu spożywania ludzkiego mięsa i zakazu bezczeszczenia zwłok.
Georges Bataille w swojej – fundamentalnej dla rozważań nad pojęciem transgresji – książce, eksplorując problematykę ciała, zakazów i granic, które je wyznaczają, pokazuje też siłę metafory żywego trupa i jego związek z kulturą konsumpcyjną. „Człowiek zbudował racjonalny świat, lecz przetrwała w nim na dnie pierwotna gwałtowność. (…) W naszym życiu nadmiar przejawia się tam, gdzie gwałtowność bierze górę nad rozsądkiem. Praca (…) wymaga zachowania rozumnego, w którym nie ma miejsca na gwałtowne odruchy, dochodzące do głosu w czasie święta i generalnie w zabawie. (…) Wraz z pracą człowiek odkrył grozę, ohydę – i cudowność – śmierci”.
Wszelkie napięcia kultury konsumpcyjnej rozgrywają się więc w opozycji między pracą a przyjemnością. Zasada przyjemności ma natomiast związek ze śmiercią. Gdyby nie nałożone na nas zakazy, zaspokojenie głodu i żądzy byłoby kwestią czysto mechaniczną: „Gwałt i śmierć, która gwałt oznacza, budzą w nas dwojaki odruch: zgroza w połączeniu z przywiązaniem do życia każe nam się cofnąć, jednocześnie fascynuje nas w śmierci coś uroczystego, a zarazem przerażającego, co wstrząsa nami do głębi. (…) Żadne transgresje nie mogą usunąć zakazu, jak gdyby zakaz służył tylko temu, by obłożyć chwalebną klątwą to, co odrzuca”.
Tymczasem trupy, tak jak nadmiar życia, wręcz narzucają się nam swoim przesytem, fermentacją, która jest końcem i początkiem życia. Zgroza i fascynacja życiem sprawia, że obsesyjnie krążymy wokół tych fenomenów, które dla nas – racjonalnych jednostek – są zabójcze, decydują jednak o ciągłości naszego bycia: „Nie chcemy widzieć, że życie to pułapka dla równowagi, że jest w całości niestabilnością, zakłóceniem równowagi, burzliwym ruchem nieustannie pociągającym za sobą eksplozję. (…) Jeśli patrzeć na życie ludzkie całościowo, to jest ono dręczącym dążeniem do obfitości, dręczącym aż do bólu, aż do granicy, gdzie bólu już nie da się znieść”.
Zombie nie chcą zabijać, ale zjadać – nie chcą zniszczyć Innego, ale pochłonąć go, a więc przejąć jego siły i zdolności. Chcą stać się na powrót prawdziwym człowiekiem, świadomym swego istnienia, niezależnym, spełnionym i kompletnym. A wreszcie – naturalnym, czyli takim, który utożsamił się ze swoim „stylem życiowym”.
Zombie nie są ani martwe, ani żywe. Trup rozkłada się, nieruchomy i nieświadomy, aż wreszcie zamieni się w czyste kości, a potem zniknie. Człowiek żywy, świadomy siebie, będzie walczyć z entropią własnego ciała i umysłu. Jednak zombie jest istotą nieśmiertelną, pozostającą w wiecznym stanie rozkładu, ożywianą jedynie absolutnie doskonałą siłą – głodem życia, żądzą zaspokojenia zasady przyjemności.
Czy nie jest to obraz seksoholika, zakupoholika, czy pracoholika, ludzi owładniętych nienasyconym pragnieniem i obsesją samodoskonalenia, poszukiwania pełni gdzieś poza sobą, w ciągłym pobijaniu rekordów, ćwiczeniu się, zdobywaniu nowych przedmiotów? Czy te drobne, ale uporczywe aberracje nie są nieodłącznie związane z nowoczesną kulturą konsumpcyjną? W tym kalekim ruchu jedna siła pozostanie doskonała i niezmienna: samo pragnienie zaspokojenia, dążenie do obfitości.
Pogoń za człowieczeństwem zamienia się w żądzę, której nic nie może zaspokoić, bo jej zasada leży w przekraczaniu, a więc jest to ruch z założenia nieskończony. Seksualne pragnienie martwego ciała, ożywionego jedynie przez mózg, „tę największą strefę erogenną”, jest właściwym wyrazem rozpaczliwej potrzeby ciepła, bezpieczeństwa, zaufania, braterstwa, naturalności. Tym, co ożywia zombie, nie jest żądza zabijania, ale nienasycony głód życia.
Źródło: Dwutygodnik
Rafał Nowakowski, ur. 1972, poeta, pisarz, muzyk, performer, pracownik naukowy, agent chaosu. Współpracował m.in. z pismami: „Antena Krzyku”, „Exkluziv”, „Playboy”, „Ozon”, „PolenPlus”. Wydał powieść futurologiczną „Rdza”. Pracował w Centrum Sztuki Współczesnej, Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza, a obecnie jest zatrudniony w Muzeum Plakatu w Wilanowie. Jest autorem projektów muzycznych spod znaku „spoken word”. Obecnie przygotowuje tomik poetycki, zawierający prace z ostatnich 10 lat. Wielbiciel street artu, kontrkultury, efemerycznych zjawisk kultury masowej.