ZMD: Zombies of Mass Destruction 2009

Główną bohaterką filmu wyreżyserowanego przez Kevina Hamedaniego jest pewna młoda kobieta z irańskimi korzeniami, która mieszka w Port Gamble. Kiedy w miasteczku pojawiają się zastępy żądnych krwi nieumarłych, wszelkie podejrzenia o terroryzm spadają właśnie na nią. Na tegorocznym Horrorfeście nie mogło zabraknąć również przedstawiciela zombies movie. Tym razem wybór padł na debiutanckie dzieło Kevina Hamedani o tytule ZMD: Zombies of Mass Destruction. Po rozczarowaniu, jakim okazał się Zombieland (2009) nie liczyłem na zbyt wiele. Odnoszę wręcz wrażenie, że tematyka ta, jest ostatnimi czasy zbyt często poruszana i coraz trudniej zaskoczyć widzów czymś nowym. Mimo to, reżyser za wszelką cenę pragnął zwrócić na siebie uwagę publiczności. A, że nic tak nie oddziałuje na wyobraźnię widzów, jak lekki szok, to główni bohaterowie filmu zagrali parę. I nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że obydwaj są… mężczyznami. Gotowi na porcję seksualnych perypetii, homoseksualnych kochanków w czasie inwazji zombie?

 

{youtube}-7fudSMOva4{/youtube}

To nie są dobre czasy dla małego miasteczka o nazwie Port Gamble. Niegdyś chętnie odwiedzane przez turystów, będące silnym ośrodkiem przemysłu rybnego, dziś zapomniane, stało się kamieniem u nogi dla młodych ludzi, szukający lepszych perspektyw na życie. Modelowym wręcz przykładem osoby, która za wszelką cenę chciała się stąd wyrwać, jest młoda dziewczyna o imieniu Frida. Los spłatał jej jednak ogromnego figla. Pobyt na Uniwersytecie Princeton nie okazał się być dla niej wybawieniem, a jedynie pogłębił tęsknotę za ojcem, który pozostał w Port Gamble, prowadząc własną restauracyjkę. Z nieco innych powodów do rodzinnego miasta powrócił Thomas, który zjawia się w towarzystwie swojego partnera życiowego Lance’a. Thomasa czeka trudna rozmowa z ukochaną mamą, której nie powiadomił nigdy o swojej odmiennej orientalności seksualnej. Teraz nadarza się ta wyjątkowa okazja, ale jak na złość, plany biorą w łeb, kiedy miasteczko zostaje opanowane przez zombie. Komunikaty telewizyjne informują nieprzerwanie o ataku terrorystycznym na USA, za którym stoi sam Mohammed Mustafa. Frida, której ojciec jest Irańczykiem przekonuje się na własnej skórze, że jej sąsiedzi są niewiele mniej groźni od zombiaków spacerujących na ulicach. W niewiele lepszej sytuacji są Thomas z Lancem, którzy będą musieli przekonać ludzi, że z homoseksualizmu nie da się wyleczyć. A wszystko to, zobaczycie drodzy państwo w Zombies of Mass Destruction, który odsłania prawdziwe oblicze Ameryki. Początek filmu należy do udanych, a żarty przywodzą na myśl pamiętny Shaun of the dead. Jeśli jednak sądzicie, że twórcy udało się odtworzyć klimat znany z obrazu Edgara Wrighta, to muszę Was zmartwić. Zombies of Mass Destruction, to typowa amerykańska produkcja z humorem, który pasuje idealnie do młodzieżowych komedii. Co rusz z ekranu padają teksty nawiązujące do seksu (gejowskiego), a wszystkie postacie są skrajnie przerysowane. Ciężko tu również mówić o jakimkolwiek napięciu, czy też dreszczyku emocji, skoro jedynym elementem jaki łączy tą produkcję z horrorem są sceny gore. Te, owszem, są wykonane nad wyraz profesjonalnie, ale nie liczcie na choćby jeden motyw, którego nie mieliście okazji widzieć w setkach innych zombies movies. ZMD: Zombies of Mass Destruction, to jedno z największych rozczarowań Horrorfestu. Zamiast horroru okraszonego dawką humoru, otrzymujemy blisko półtorej godziny absurdalnych zagrywek, na czele z poniżaniem homoseksualistów oraz Muzułmanów. Doskonale rozumiem, że obywatele USA kochają śmiać się z innych narodowości, ale nie jest to humor godny dorosłego, wykształconego człowieka. Ps. Czy twórcy nie marzyło się czasem powtórzenie sukcesu Brüno (2009) , który zaszokował publikę na całym świecie (niekoniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu)?


Źródło: http://www.dark-project.org/?recenzja,882,0,0