Narodziny Gubernatora – recenzja

Nie wiem ile można dodać w temacie „Żywych trupów”. Napisano już chyba wszystkie możliwe recki o komiksach, serialu i teraz książkach. Spróbuję dorzucić coś od siebie.
Kirkman miał świetny pomysł na oryginalną historię o trupach zalewających Ziemię. Niewiele brakowałoby, a „Żywe trypy” nigdy nie ujrzałyby światła dziennego. Wydawca stwierdził, że to zbyt ohydne i bez większego sensu, nigdy się nie sprzeda. Dlatego autor, aby przekonać wydawcę, dorzucił wątek o kosmitach zarażających Ziemię wirusem, w ten sposób redukując znacznie populację ludzi przed zaplanowaną inwazją.

W końcu komiks został wydany, ale nie wspomniano w nim ani słowem o kosmitach. Wydawca się wkurzył, a komiks się sprzedawał. Okazał się hitem finansowym. Nigdy już niczego nie odmówiono Kirkmanowi.
Powyższa historia ukazuje jak myślą amerykanie, ale to oczywiście temat na pracę dyplomową, lub chociaż na felieton. Intryguje mnie to strasznie, więc może kiedyś…
Tymczasem komiks osiągnął tak wysokie zainteresowanie, że po udanych próbach przeniesienia komiksów na ekran innych wydawców, m.in. Marvel, DC, oraz wcześniejszych klasycznych adaptacjach filmowych zaplanowano produkcję serialu. Jasne było, że będzie to produkcja wysokobudżetowa, nieco alternatywna niż linia czasowa komiksów, ale ostatecznie dostała zielone światło i dlatego od kilku lat możemy podziwiać serial na ekranach telewizorów. Budzi on spore kontrowersje, nie tylko krwawymi scenami, ale także samą budową odbiegającą znacznie od komiksów i często wiejącymi nudą odcinkami.
Niemniej niedługo po pojawieniu się znanego z komiksów czarnego charakteru – Gubernatora, postanowiono rozszerzyć jego historię za pomocą książek. Ruch udany, który tak naprawdę był formalnością. Na obecnym etapie „Żywe trupy” nie mają tylko serialu animowanego.
Pierwszy wydany w Polsce tom to „Narodziny Gubernatora”. Nie jest to obszerna książka, wydana jednak całkiem ładnie, z dodatkową reklamą serialu emitowanego na FOXie. Nakręcony kończącym się w TV sezonem, a także po lekturze „Feed” i „Deadline” Miry Grant, postanowiłem zabrać się w końcu do czytania.
Oniemiałem.

Philip i Brian Blake uciekają przed pojawiającymi się na każdym kroku zombie. Towarzyszą im córka Philipa oraz dwójka przyjaciół. Starają się za wszelką cenę odnaleźć bezpieczną przystań dla siebie i małego dziecka, które wyraźnie zmęczone podupada na zdrowiu. Jednak atakujące ich z każdej strony trupy nie pozwalają odetchnąć nawet na sekundę. Philip, który bierze na siebie rolę obrońcy grupy, musi dokonać wielu trudnych decyzji zmieniających już na zawsze jego sposób pojmowania świata.
Konstrukcja powieści jest niezwykle spójna i nawiązuje do serialu tylko w temacie samych zombie. Na próżno szukać tutaj nawiązań czy crossoverów do serialowych przygód Ricka i jego niedobitków. Z książki nie dowiemy się niczego o ich przygodach. Jest to dodatkowy plus sprawiający, że powieści wydają się być zupełnie oddzielną serią. Nie musicie oglądać serialu, aby zrozumieć o co chodzi w powieści, ponieważ opowiada ona historię ludzi, których zasadniczo nie poznaliśmy produkcji FOXa, a żeby było ciekawiej wzbogaca ich historię wieloma retrospekcjami z czasów, gdy trupy jeszcze po ziemi nie chodziły. Podobnie można napisać o komiksach – czytanie książki nie ujawnia żadnych spoilerów z fabuły zeszytów. Dlatego warto sięgnąć po książkę w trakcie przerwy w emisji, aby rozpocząć przygodę z zupełnie inną historią ze świata „Żywych trupów”.

Przyznam, że początkowo obawiałem się, iż czytanie książki może popsuć mi zabawę poznawania Gubernatora w serialu, dlatego tak długo zwlekałem z sięgnięciem po tom I. Ale było to, teraz przyznam, posunięcie zupełnie bez sensu. Dlatego jeśli ktoś nie miał okazji przeczytać i stanął przed podobnym dylematem informuję: czytajcie czym prędzej!
Kirkman i Bonansinga odwalili na tym polu kawał świetnej roboty. To właśnie dzięki udziałowi Kirkmana w tym projekcie udało się osiągnąć rewelacyjny wynik. Autor historii dobrze przemyślał całą sprawę. Stworzony poprzez niego świat jest bardzo spójny, ale dzięki powieściom staje się nie tyle uzupełniony co poszerzony o dodatkowy spin-off. Przyznam bez bicia, że bardzo obawiałem się o mieszanie w przeszłości bohaterów serialowych. Najczęściej kończy się to tragicznie, wymyśleniem nowych wątków, które potem nie zgadzają się z pozostałymi gałęziami tej samej opowieści – świetnym przykładem zdaje się być rozbudowany świat Gwiezdnych Wojen (EU), który z uwagi na dużą ilość powieści zgadza się coraz mniej, a ostatnio zapowiedziano przekreślenie dotychczasowego dorobku autorów wycofując większość pozycji z kanonu. Trudno oczywiście winić autorów – robią to co muszą, zarobić najwięcej dla wydawcy, ale dzięki takim niezgodnościom uśmiercono wiele fajnych serii. Na szczęście Kirkman wyciągnął odpowiednie wnioski, albo po prostu – w co wierzę z całego serca – miał taki plan od początku.

Ponieważ najpierw obejrzałem całą historię o Gubernatorze w serialu, od jego pojawienia się, aż do ostatniego odcinka, nieco obawiałem się ukazania tej postaci w książce. Szczęśliwie, nie zawiodłem się ani razu. Książka wciąga już od pierwszego rozdziału i trzyma w napięciu aż do końca.
Akcja towarzyszy już naszym bohaterom od początku. Potem tylko przyśpiesza! Z krótkimi przerwami na retrospekcje (są świetne!), a także rozmyślenia czy miłosne uniesienia. Bohaterowie napotykają na swojej drodze wiele przeciwności. Dodatkowo ciągle są osaczeni przez hordy zombie z rozszerzającej się w szybkim tempie epidemii. Na uwagę zasługują realistyczne sceny z zombie, pożarcia (zabójstwa?), latające flaki, wyciekająca krew, porozrzucane wnętrzności zarówno ludzi jak i trupów. Niesłychane, porywające, intrygujące!
Inny ważny aspekt książki, zasadniczo – ten główny, to przemiana bohaterów. Jeden z nich jest przecież kluczowy dla całej serii. Przemiana Philipa zachodzi powoli i jest nietypowa. Początkowo bohater stara się odnaleźć w tym nowym świecie, ale im więcej napotyka przeszkód na swojej drodze, tym mocniej zamyka się na emocje i zaczyna działać bardziej zdecydowanie… i bezlitośnie. Jest to niezwykle ciekawe doświadczenie, oglądając tego zwykłego, kochającego człowieka, jak przeistacza się w rasowego psychopatę i potwora. A potem, gdy niby jest wszystko jasne, autorzy dorzucają mocno do pieca i wszystko zaczyna się sypać w gruz.

Mam wielki szacunek do Kirkmana i Bonansinga. Nie tyle za to co napisali, ale JAK to zrobili. Autorzy pokazują, że ich historia, choć nie ma wiele wspólnego z serialem jest bardzo spójna, i wierzę, że kiedyś wpasuje się bardzo dobrze w nurt głównego wątku – bo przecież finał losów Gubernatora jest dobrze znany. Cieszy mnie to, że obaj panowie pokazali, iż historia i czytelnicy są dla nich ważniejsi, niż masa crossoverów będących próbą żerowania na popularności serialu czy komiksu. To zupełnie, jakby napisali historię od nowa dla tej samej grupy odbiorców.